wtorek, 24 listopada 2009

O tym jak zostac Bogiem...?

(tekst napisalem na lotnisku w Quito, chwile przed odlotem do Europy)
Niewiele pisalem przez te ostatnie miesiace. Za duzo sie dzialo, nie mialem sily tego ogarnac, zamknac w slowie, czesto brakowalo ochoty. Teraz tutaj chcialbym podsumowac ten czas spedzony w Ameryce Poludniowej.
Brazylia. Przejechalismy z Elefelka prawie 5 tysiecy kilometrow autostopem przez jeden z najbardziej niebezpiecznych krajow swiata. Choc codzien spotykalismy dziesiatki osob, nikt z nich nie widzial wczesniej bialego autostopowicza.

Tak naprawde nawet Latynosi tego nie robia.
Spedzilismy w Pantanalu kilka dni bez przewodnika, gdzie az roi sie od dzikich kotow, wezy i pajakow. Napotkalismy jedna osade. Jej mieszkancy trzymaja sie domow i po zmierzchu raczej wioski nie opuszczaja (chyba, ze autem) zas my dalismy ze czterdziesci km piechota i nocowalismy pod namiotem po krzakach. Elefelka mi swiadkiem jak papugi dwojkami zlatywaly sie w jedno miejsce podziwiac Pelnie Ksiezyca.

Wiele zawdzieczam Elefelce, nie wiem czy odwazylbym sie na taka samotna podroz.
Potem zamieszkalem w boliwijskich gorach, sam posrod owocujacych drzew mandarynkowo-cytrynowych. Bylo to niedaleko miejsca, w ktorym zamordowano Ernesta Guevare. Przez miesiac samotnosci zrozumialem, ze mam ze soba powazny problem. Tam tez poznalem Szamanke Carmen, ktora uswiadomila mi wiele ciekawych zjawisk, dotyczacych zycia naszej planety i mojego zycia takze. Zwlaszcza mojego zycia. Nauczylem sie tam rowniez rozmawiac z drzewami cytrusowymi, cyrkiel czasu z nimi przepracowalem. Powiedzialy mi, ze zorganizowanie sobie zycia, w sensie domu, pracy, szkoly, dzieci i psa - moze byc w zasadzie bardzo proste, trudniej zorganizowac sie w inny sposob.
I dbac o rece musze, zawsze i wszedzie! Bez nich niewiele da sie zrobic.


Tymczasem zapraszam na piękną bajeczkę!



Nastepnie pojechalem do Sucre, gdzie spotkalem najpierw jednego samotnie podrozujacego Pielgrzyma, a potem drugiego. Rodacy. Nakrecilismy razem film, komedio-dokument, długi metraż, krzywy lokiec, dzielo, bo sie dzialo.
W Sucre przezylem takze powazne zatrucie pokarmowe (myc rece, owoce, wszystko myc z bakterii!). Kilka dni wyjetych z zyciorysu, majatek na leki i krzyz wiszacy na drzwiach lodowatego pokoju... Pewna Francuzka imieniem Nadia uswiadomila mi, ze jestem zyciowym Nomadem. Zrozumialem co to znaczy.
W Sucre nauczylem sie odrozniac mniej wiecej zwyklych gringo od prawdziwych podroznikow. Ludzie czesto maja napisane na twarzy co tutaj robia, czego szukaja i co odnajduja.
Przypuszczalem, rozwazalem i zastanawialem sie, az w koncu dzieci Ameryki Poludniowej przekonaly mnie i uswiadomily, ze nie nalezy rozpieszczac naszych pociech i dbac o nie jak o oczko w glowie. Nie nalezy. Wrecz przeciwnie - rzucac na gleboka wode [temat do rozwiniecia].
Potem Potosi i Uyuni. Kopalnie i pustynie. Zrozumialem, ze moje Szczescie jest obrzydliwe. Ze jestem obrzydliwie szczesliwy. Ze surowosc, nagosc zycia jest piekna i madra. Ze nasza planete oslabia zycie pozbawione marzen. Zrozumialem, ze trzeba marzyc i do marzen dazyc, by nie umrzec za zycia. Ze Pustka potrafi wypelnic.(Obawiam sie, ze tylko Szymon bedzie wiedzial o czym mowie..)
W tym malym miasteczku posrodku pustyni po raz kolejny zrozumialem, ze jestem Bogiem. Ze mozna Wszystko, jesli sie wierzy. To imponujace jak szybko sie o tym zapomina...
Poza tym w Uyuni otworzyly sie drzwi do Nowego Swiata. Historia dla nielicznych.
Potem Wyspa Slonca, miejsce gdzie narodzila sie nasza zyciodajna gwiazda. Spotkanie Szamana i tajemnicza glowa ryby, ktora zmaterializowala sie w mojej szklance, gdyz nie wierzylem, ze Juan jest prawdziwym Szamanem. I od takich ludzi wlasnie nauczylem sie prawdy o roku 2012.
Wyspa jest tak energetyzujaca, ze chcialbym tam zamieszkac na dluzej. Po raz kolejny zrozumialem, ze nic nie potrafie, oprocz przezywania zycia na swoj sposob (ciche papierosy na skraju szosy).
Peru. I nagly wstrzas! Za plecami pozostal najwspanialszy kraj, w jakim bylem!

Nie, nie lecialem na latawcu w Peru, nie szedlem wzdloz kregoslupa Andow, lapiac okazje. Przesiedzialem ponad 60 godzin w autobusach i wypilem szklanke cierpliwosci, a trzeba wiedziec, ze dla kazdego wiecznego autostopowicza jazda autobusem jest doprawdy nieznosna. Na rowniku czekal na mnie samolot i nie moglem sie na niego spoznic - spojrzawszy na ekran przed soba pasikonik usmiechnal sie przez lzy.
Niewiele nauczylem sie w Peru.
W Ecwadorze jestem od trzech dni. Wczoraj do mnie dotarlo, ze jakkolwiek dlugo bym tu mieszkal, chocby i 20 lat, to na zawsze pozostane gringo. Chocby i mnie wszyscy kochali i szanowali, nigdy nie bede dla nich "swoj".

A poza tym wszystkim nauczylem sie miliona malych rzeczy, detali, slow, znakow, nowych uczuc i mysli. Opanowywac swoje wybuchowe mysli. Przygasic emocje bezwarunkowe.

Ujrzalem siebie, glaszczacego swoje Ego. Po cichu, zeby nikt nie widzial. Musze zrozumiec, ze to jest zle.

Nie nauczylem sie Ciszy. A bardzo chcialem sie w Ameryce Poludniowej wyciszyc. Nie udalo mi sie. A teraz bede jeszcze glosniejszy.



(tekst napisany na lotnisku w Quito, na chwile przed odlotem do Europy)