piątek, 22 czerwca 2012

MILITARNA CYTRYNA czyli okupując ziemię niczyją

A oto i trailer nowego filmu TV.SZKOŁY i pasikonia:

"Buffer Zone"

TUTAJ pierwszy oficjalny, a pod spodem drugi.




O co w tym wszystkim chodzi?

Chodzi o to, że przez 4 miesiące pasikoń razem z innymi aktywistami okupowali na Cyprze pas ziemi niczyjej. I z tego powstał film dokumentalny pt. "Buffer Zone" reżyserii Pawła Pstrągowskiego.
Film nie zdobył nagrody na Międzynarodowym Festiwalu RIFF w Rzymie, ale za to został wpisany do włoskiej Księgi Filmów Przeciwko Wojnie:)

Ale po kolei.

Po konflikcie w 1974 roku Cypr został podzielony. Wzdłuż całej wyspy rozciąga się pas ZIEMI NICZYJEJ, zwany BUFFER ZONE. Przez 44 lata Cypryjczycy przedzieleni tą strefą nie mieli ze sobą kontaktu, mimo że linia przechodzi nawet przez środek stolicy Nikozji, ostatniej podzielonej stolicy Europy.
 

 W roku 2004 po raz pierwszy otwarto przejście dla społeczności. 7 lat później, dokładnie 15 października 2011 roku (w dniu tzw. światowej rewolucji), w centrum starego miasta Nikozji, w przejściu granicznym pomiędzy dwiema budkami kontrolującymi paszporty, grupa aktywistów urządziła pokojową demonstrację w celu zjednoczenia Cypru. Demonstracja przerodziła się w okupację. Okupacja stała się manifestem społeczeństwa przeciwko postępującej polityce światowej, trującej każdy aspekt Życia, trującej planetę, trującej myśli i coraz bardziej ograniczającej Wolność.


 Warunki były niezbyt sprzyjające. Sam środek starego miasta stolicy Cypru - Nikozji. Miejsce osadzone pomiędzy dwiema budkami policyjnymi, jedną turecką, a drugą grecką. Po prawej i lewej druty kolczaste i żołnierze UN. Na samym środku kamera. Pas, w którym dzieje się akcja to tak zwany Buffer zone, czyli strefa buforowa, rozciągnięta między dwiema stronami konfliktu od 44 lat pozostaje pod jurysdykcją ONZ, której zadaniem jest "utrzymanie pokoju". Zgłębiając historię i politykę okazuje się zupełnie co innego... Ale po kolei. Pas, w którym dzieje się akcja, to wąskie i klaustrofobiczne przejście graniczne, którym dzień i noc nieustannie przechodzą turyści i miejscowi. 





Tuż za tym płotkiem z tyłu...


...żołnierze UN.


Na tej niewielkiej przestrzeni, aktywiści rozłożyli swoje namioty, stworzyli banery, ulotki i zaczęli działać, rozmawiać z ludźmi - miejscowymi, turystami i podróżnikami o istniejącej absurdalnej polityce kapitalistów, imperialistów, ludźmi biznesu Kościoła i dyktaturze ze strony tureckiej. Ta niby mała iskierka w samym centrum stolicy roznieciła płomień, który wkrótce stał się niebezpieczny dla władzy. Jednakże władza nie mogła zareagować, gdyż cały teren BUFFER ZONE, należy tylko do ONZ, która to "stoi na straży pokoju" i tak samo jak aktywiści "pragnęli" pokoju i zjednoczenia Cypru. Jak się okazuje w rzeczywistości to właśnie brytyjscy imperialiści doprowadzili do podzielenia tej wyspy, by stworzyć swoje militarne bazy i kontrolować ten rejon świata, jak wiadomo bogaty w wiadomo co...


Razem z moim przyjacielem Strzałą, po tygodniu włóczenia się piechotą przez tę wyspę, trafiliśmy właśnie na to okupowane przez aktywistów miejsce. Kiedy ich poznaliśmy, zdecydowaliśmy się zostać. 


Najsampierw mieszkaliśmy w namiotach. Było zimno, Los chciał, że trafiliśmy na najzimniejszą zimę na Cyprze od stu lat! A właśnie był styczeń. Poznawaliśmy towarzystwo, było dosyć dziwne, ale i niezwykłe. Byli to ludzie z obu stron Cypru - studenci, artyści, anarchiści, robotnicy, squatersi, a także ludzie spoza Cypru - Kanadyjczyk, Czech, Francuz, Holender i różni mieszańcy. 


Wieczorami paliliśmy porąbane palety w beczce po ropie, by się ogrzać. Tuż nad dymiącą beczką wisiała kamera. Dookoła policja i żołnierze, a my piwkowaliśmy przy palącym się kuble i dyskutowaliśmy o świecie, polityce, kosmosie i marzeniach. Pełni nadziei i wiary w słuszność naszej idei. A idei było więcej, niż nas tam wszystkich! Bo to nie tylko o zjednoczenie Cypru chodziło, ale o uzmysłowienie ludziom jakimi dla nich/nas kajdanami jest obecna forma kapitalizmu i jak coraz bardziej i efektywniej ogranicza naszą Wolność! Jakimi skurwysynami są ludzie stojący na czele Kościoła katolickiego, jak korporacje zatruwają nasze myślenie, jedzenie i naszą planetę. Tematów do dyskusji było i wciąż jest mnóstwo. Począwszy od dzień w dzień wycinanych lasów Amazonki po segregację śmieci w każdym gospodarstwie. Fakt, że większość Cypryjskich aktywistów interesowała się najbardziej ich własną wyspą, nie zmienia faktu, iż okupowane miejsce było idealne do szerzenia pokoju, wiedzy i miłości do ludzi, zwierząt i naszej Matki Ziemi. 



Rasizm i nacjonalizm jest na Cyprze codziennością. Gada się o tym bez przerwy. Nie sposób odnieść się do prawa, gdyż prawo stanowi dany policjant czy urzędnik. Czasem wszystko idzie załatwić, czasem za nic dostać w mordę czy pójść do pierdla. Nie ma reguł. Biurokracja jest na maksa skomplikowana i w ogóle nie działa (wierzcie mi, że w Polsce jest lepiej). Czarni dostają w pysk, biali nie lubią turków, ruscy mają mafię, rumuni pracują na czarno, polacy kradną ile wlezie, muzułmanie wyją o świętą wojnę, cypryjczycy rozbijają się kabrioletami, turyści nic nie widzą i kupują pamiątki, wszędzie się roi od szpicli, agentów, kamer i podsłuchów, a kościółek zbija na tym wszystkim największy majątek. I przemoc, przemoc, przemoc, na którą człowiek pozostaje prawie,że bezsilny...




Cały pas Buffer Zone to obszar od 44 lat zamknięty dla cywilów. Wygląda dokładnie tak, jakby przed chwilą skończyła się wojna. Wory z piachem, stanowiska strzeleckie, ślady po kulach i totalny bałagan. Bezprawne wtargnięcie na ten teren może zakończyć się śmiercią. Prawo do strzału mają żołnierze obydwu stron konfliktu.


Ale aktywiści żądni pokoju posuwali się coraz dalej...


Tańcząc na dachu jednej z ruin pasa BUFFER ZONE:)


(strzelajcie!)




Gra w szachy na dachu nabierała znaczenia symbolicznego:)


W jednej z ruin "Buforka" - jak go pieszczotliwie po polsku nazywaliśmy, aktywiści otworzyli trzy pomieszczenia. Zorganizowano kuchnię, darmową kawiarnię z biblioteką i internetem oraz centrum aktywności twórczej. Toaleta mieściła się już za granicą, a była nią toaleta publiczna po stronie greckiej.
Na tej naszej małej przestrzeni organizowaliśmy wiele różnych zajęć. Każdy, kto potrafił coś, po prostu dzielił się tym z innymi na warsztatach. Także w każdym tygodniu odbywały się lekcje tanga, sztuki walki, warsztaty języka ciała, medytacji, gry na instrumentach. Co jakiś czas wyświetlano filmy, były organizowane demonstracje, manifestacje, imprezy ze zbiórką pieniędzy na konkretne cele. Zawsze można było u nas napić się darmowej kawy, herbaty czy czekolady, panowała luźna i twórcza atmosfera. Odwiedzali nas politycy i dziennikarze z wielu krajów, artyści i podróżnicy, powstała strona internetowa, swego czasu nawet radio, a także momentami nadawaliśmy na żywo z kamery internetowej.


Nikozja - ostatnia podzielona stolica Europy.
Tuż obok szalała wojna domowa w Syrii.


Oczywiście, że nie było między nami idealnie. Często dochodziło do konfliktów. Jednak wszyscy tolerowaliśmy się nawzajem, a przy konkretnych sprawach decydowaliśmy drogą demokracji bezpośredniej na oficjalnych zgromadzeniach, w których uczestniczyć mógł każdy.


Ja i Strzała nie mieliśmy nic a nic pieniędzy. Jedynym dochodem były datki, jakie zebraliśmy na ulicach, robiąc pokazy baniek mydlanych dla dzieci.



Po kilku miesiącach, kiedy na "Buforku" robiło się nas więcej i więcej, wtargnęliśmy do opuszczonego budynku, który zaczęliśmy remontować, naprawiać i przystosowywać do życia. 



Władze zrozumiały, że nasze akcje przeciwko ich zachłannej imperialistycznej polityce, robią się coraz mocniejsze, trwalsze i efektywniejsze. Dlatego posłały specjalne jednostki antyterrorystyczne... które potraktowały nas - pacyfistów, bardzo brutalnie - kilka osób wylądowało w szpitalu, 29 aresztowanych, gazety milczą. Nie mogą nic przecież powiedzieć, akcja specjalnych jednostek policji była bezprawna, zorganizowana poza granicami swojego kraju (z części greckiej). ONZ przymknęła na to swe "pokojowe" oczy...


Wyskoczył z drugiego piętra, jak twierdzi "unikając tym samym strzału w serce".



Tak naprawdę pierwszy okupant Ziemi Niczyjej - dumnie nosił imię Bafer.



Miejsce i zdarzenia, które miały miejsce, były tak ciekawe i fascynujące, że nie mogliśmy się powstrzymać, aby zrobić o tym film dokumentalny. Na Cyprze mieszkał mój przyjaciel Pawulon z rodzinką, ten gość od TV SZKOŁY. Wzięliśmy się razem do pracy i przez kilka miesięcy kręciliśmy wszystko, co się działo w tymże czasie okupowania Ziemi Niczyjej. Tak oto powstał film dokumentalny p.t. "BUFFER ZONE".

Prawie wszystkie zdjęcia, które tu umieściłem, pochodzą z kadrów tegoż właśnie dzieła!


piątek, 1 czerwca 2012

O tym jak Pasikonik został ministrantem w Bułgarii


Ojca Romana pokochałem od razu.


 Po kolejnych dwóch dniach byłem pewien, że nie wahałbym się ani chwili oddać za niego życie.



Bułgaria, grudzień 2011 roku. W deszczowy wieczór w małym, smutnym miasteczku tuż przy granicy z Turcją, pewien sympatyczny biznesmen zaprosił mnie do hotelu na kolację ze swoją żoną i jej dwojgiem przyjaciół. Przyjaciele okazali się być biologami, a także leśnikami  parku narodowego, który roztaczał się dookoła; niewątpliwie to zbliżyło nas do siebie. Potem nastąpiła lawina przyczynowo skutkowa, przewinęło się kilka osób i poznałem Ojca Romana należącego do Zakonu Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa.
Ojciec misjonarz mieszkał sam. Siedzibą misji był piękny, duży, drewniany dom - podarek dla Zmartwychwstańców od bogatego kupca około 120 lat temu. Kosmos zaś wyrzeźbił podarek dla mnie.
Po pierwsze. Nijakość przenikała dogłębnie każde miasto, uczucie i kwiaty, zamieniając każdy myślokształt w subtelne tchnienie smutku.
Po drugie. Ojcu Romanowi "spadłem z nieba". 
Po trzecie. Zarwał się kawałek dachu w Kościele i deszcz lał się do środka.
Po czwarte. Szare, smutne miasteczko cygańskich zakapiorów apatycznie patrzących donikąd.
Po piąte. Było zimno.
Po szóste. W okolicznych lasach straszyły grobowce starych ludów i dziwne drzewa.
Po siódme. Lada dzień miał spaść pierwszy śnieg tej zimy.
Po ósme. Ja miałem doła a wiatr wieszał psy na niegodziwcach. 
Po dziewiąte. Wielkodusznością Ojca Romana wypełnić by można każdy zakątek świata.
Po dziesiąte. Byłem w pospiesznej drodze na południe. Do Słońca. 


Nie mogłem się zdecydować czy zostać. Zmartwychwstaniec zdecydował za mnie:
- Gdzie będziesz jechał jak za rogiem święta?! Tutaj zostaniesz, ja nie będę sam, ugotujesz coś, przecież tam za granicą nie obchodzą świąt! To sami muzułmanie! Śnieg ma padać, a Ty nie daj Boże pod namiotem, i w święta, Matko Jedyna, tutaj zostaniesz, w gabinecie, ja się przeniosę na górę, tam też jest kominek, trzeba by drzewa nanieść, jutro pójdziemy do Kościoła z samego rana, niech tylko w nocy spadnie deszcz, o Matko, co ja zrobię, dach się zarwał! Deszcz się leje do środka, folię rozłożyłem, a może Ty głodny jesteś?


Ojciec Roman był przezabawny. Jego chaotyczny przekaz myśli i mądrości, roztargniona bieganina i rozpalające uczucie ciepła, które wibrowało "pomiędzy", tworzyły całkiem zgrabną całość. Tak, wspaniałego człowieka warto spotkać. Do tego Ojciec cierpiał na głuchotę i co chwila gubił swój aparat. Sensem życia Zmartwychwstańca jest Misja. Miejsce, w którym na straży stoi, od dziesiątek lat nazywane jest Ostatnią Ostoją Chrześcijaństwa w Europie. Ostatnia placówka chrześcijanskiej Europy, tuż, tuż przy granicy z innowiercami. Ojciec Roman od 20 lat w tym małym miasteczku służy ludziom i głosi Dobre Słowo, choć katolicy są tu zdecydowaną mniejszością.
A miasteczko umiera. Z każdym rokiem ubywa mieszkańców, którzy wyprowadzają się lub umierają. Co drugi dom jest pusty, a szpital zamienił się w umieralnię.

Dzieci jest niewiele, na ulicach siedzą bezrobotni Cyganie, w tej chwili około 70% mieszkańców. W zależności od perspektywy może to być życiowa tragedia lub życiowe błogosławieństwo dla Ojca Romana. Bardzo się ucieszył, że nie będzie sam na Święta Bożego Narodzenia. Ja też się cieszyłem. Głównie dlatego, że mogłem mu pomóc, bo ostatnie dni miał urwanie głowy z tym zarwanym dachem Kościoła. Także zostałem niejako gosposią i pracownikiem Misji. Spędziliśmy razem ponad 4 tygodnie, w tym Nowy Rok i Święto Trzech Króli. W międzyczasie Ojciec odprawił trzy msze święte po polsku, których byłem jedynym uczestnikiem. Zżyliśmy się ze sobą.
Symbioza dobrych dusz w niepokornym i zatrważająco zuchwałym czasie przemian.

W najśmielszych wyobrażeniach nie przewidziałbym, że Sylwestra spędzę sam na sam z księdzem, oglądając telewizję Trwam... Nie chciałem mu mówić, że nie jestem katolikiem, sam nie pytał, bo i po co się o o to pytać. To nie było ważne.




Siódmego dnia stycznia 2012 roku ruszyliśmy razem po kolędzie.




Każdy pokój w domu i podwórko święci się wodą święconą i śpiewa pieśń.









Najstarszą Babuszkę Maryjkę odwiedzaliśmy wielokrotnie. Żelaznego zdrowia i wspaniałej serdeczności też dręczył problem z uszami. Nie słyszała za dobrze. Tak jak ojciec Roman, który zapominał swojego aparatu. Ich głucha rozmowa była modlitwą. Dużo radości. Słuchałem. Śpiewaliśmy kolędy, trzymając się za ręce, wszyscy się cieszyliśmy, czasem łzy płynęły, ludzkie wspaniałe chwile.
                                                                                Ona 94, Ojciec 56, ja 29.


Od czasu do czasu zaglądałem na biesiadę do lokalnego Nadleśnictwa, gdzie można było posiedzieć wieczorem w doborowym towarzystwie leśników, chroniących lokalne tereny i pradawne obrządki wciąż kultywowane przez tamtejsze ludy.


O moich przygodach u Ojca Romana dowiecie się wkrótce z innego źródła. Powiem tylko, iż było to  dla mnie doświadczenie bardzo mocne i bardzo ważne.


Dziękuję Ci Ojcze Romanie, Zmartwychstańcu Pański za Miłość, Mądrość i wspaniałą radość Życia!