poniedziałek, 27 lipca 2009

Nie zakpily z nas latawce...

To byla piekna droga.... i widoki nieziemskie na swiat...! Matka Ziemia dala czadu w tym miejscu i to poteznie! Pustynia jak sie patrzy. Ogromne kaniony, formy skalne, kaktusy, strumyczki, lamy i w koncu z daleka od ludzi! Przez pierwsze cztery godziny chlonelismy widoki i droge, ale Slonce nie zatrzymalo swojej codziennej wedrowki i skrylo sie za horyzontem, pozostawiajac po sobie rozowo-czerwone odpryski chmur...



Kiedy tylko Slonce zasypia, temperatura spada drastycznie, szczegolnie na wysokosciach 3500-4000 metrow. My jechalismy dalej. Zawinelismy sie wiec w spiwory, koce i wszystko to, co moglo nam przyniesc troche ciepla. Przytulilismy sie z Szymonem do siebie w kacie naczepy i w milczeniu podziwialismy wschod prawie pelnego Ksiezyca..... Ach! Duchowa rozkosz!!! Spelniaja sie marzenia wypowiadane jeszcze 2 tygodnie wczesniej - "byle by pelnie Ksiezyca przezyc na pustyni..."

Do Uyuni dojechalismy maksymalnie okurzeni piachem i tak zmarznieci, ze dopiero po czwartej herbacie z rumem poczulem palce u stop.

Ale Szczescie wysypywalo sie kazda dziurka:)

niedziela, 26 lipca 2009

Nie przestaje sie dziac!

Hostelowe przeboje, tak tak, to nie przelewki! Tak naprawde to zdarza sie znacznie wiecej, niz moja kamera jest w stanie klatek na sekunde zarejestrowac! A jak juz sie uda to nie wszystko tez mozna pokazac, ba! Nawet opowiedziec nie mozna, a przy niektorych akcjach to i nawet trzeba dziob na klodke trzymac zamkniety, bo biada!!!! Matki, zony, dzieci i kochanki nerwowo myszke w dloniach sciskaja, ba!


Edytowanie filmow, dopasowywanie odpowiednich formatow, ladowanie baterii laptopa i kamery, zgrywanie plikow z karty, wypalanie dziesiatek gigabajtow na DvD, w koncu zaladowanie filmow na bloga na tym mega-szybkim internecie... nie jest to latwe w podrozy, zabiera sporo czasu i energii. Na szczescie jednego i drugiego mam sporo:)

niedziela, 19 lipca 2009

Tam, gdzie konczy sie wladza Chrystusa

(Fot. Szymon Kochański)

Potosi - smutne miasteczko, polozone u stop gory Cierro Rico bogatej w srebro i inne mineraly. Znajduja sie tu kopalnie, ktore pochlonely juz ponad 8 milionow gorniczych istnien.... Miejsce pelne ciezkiej energii i frustrujacego smutku... Nie bede opowiadal tego samego co moj tymczasowy towarzysz podrozy. Mysle, ze on zrobil to rewelacyjnie. Po raz kolejny zapraszam wiec na bloga Szymona http://www.mywayaround.com/ , gdzie ow opisal nasza przygode na Cierro Rico. Ja zmontuje o tym smutny film w przyszlosci, jak na razie zapraszam na krotki trajler:

wtorek, 7 lipca 2009

Trójka Polaków w Sucre


Piekne budynki, kompletny brak higieny, brudne talerze i ubikacje, usmiechnieci ludzie, jakies krwiste flaki lezace na ulicach, przysmaki wyglodnialych psow, krazacych wokol wesolo bawiacych sie dzieci. Piekne, sexowne studentki poruszajace sie w odpowiednich klubach i szamani cicho siedzacy na lawkach, ktorych spojrzenie moze kosztowac wiele...



Sucre - stare i piekne miasto. Jak dla mnie za duzo zgielku i brudu. Czlowiek na czlowieku, zatloczone ulice, gdzie nie sposob isc jednym, jednostajnym tempem. Samochody trabia, ludzie krzycza, wszystko na wszystkim bez skladu i ladu, europejska logika nie daje sobie z tym rady.





To zupelnie inny swiat, trzeba sie mocno otworzyc, by go wchlonac.



A my spotkalismy sie tam przypadkiem...


Trojka Polakow, kazdy jeden na swoim Szlaku...

SZYMON - uczen Stachury, stojacy na tle perfekcyjnie wykonanych zdjec z bieszczadzkich zielonych pagorkow. Byly, swietnie sie zapowiadajacy pracownik ogromnej korporacji, ktora opuscil, bu poszukujac siebie w dalekich kulturach, zrozumiec smutek mieszkajacy w jego duszy.
Jegomosc, z ktorym dzielenie radosci i przykrosci zycia jest przyjemnoscia.



FILIP - agent, jakiego dotychczas jeszcze nie spotkalem. Znakomicie radzi sobie w rzeczywistosci, realizuje swoje cele, by osiagnac szczescie kazdego dnia i naprawde mu sie to udaje. Bardzo pomyslowy, przezabawny hedonista. Choc jestesmy zupelnie rozni, to w wielu miejscach zgadzamy sie doskonale i nawzajem nauczylismy sie od siebie wiele.



W tym miescie, tego specyficznego czasu, zaczelismy krecic film. O czym? Trudno powiedziec, ale czuje, ze to bedzie Cos. Poczekajcie na trajler, ktory byc moze niedlugo ukaze sie na naszych blogach. Jak na razie kilka fotek...

Dla mnie Sucre nie jest juz zwyklym miastem gdzies na Szlaku. Mysle, ze dotyczy to wszystkich, ktorzy w tym czasie zamieszkali w tym miescie. Na arenie ostatniego miesiaca powstala cala siatka wspol-relacji miedzy bardzo ciekawymi osobowosciami. Powiazaly nas szczegolne emocje, zwariowane sytuacje, dramaty zoladkowo-grypowe, zabawy do rana i dyskusje do nocy.


W grupie okolo dziesieciu niezaleznych od siebie osob przezylismy wspolnie szalenstwo poznania siebie nawzajem z wielorakich stron... Ach, te blyszczace oczy, smiech wszechrozlegly, puls przyspieszony, cale epopeje miedzy wypowiadanymi wierszami, smutek, bol, rozczarowanie, feromony, adrenalina i radosc tak prostego a tak magicznego istnienia... Potem bylo jeszcze apogeum tego wszystkiego - nie do wyjasnienia.



Nie bede opowiadal o tym, jak w miedzyczasie przezylem pieklo zatrucia pokarmowego, kiedy w wysokiej goraczce dzien mieszal sie z noca, skurcze zoladka doprowadzaly do histerii, a przezimny pokoj hostelowy rozmywal sie z rzeczywistoscia...
To wszystko dzialo sie na tle goracych wydarzen politycznych, tudziez odwrotnie. Opozycjonisci walcza przeciwko rzadom Evo Morales (bardzo ciekawa, kontrowersyjna postac!), indianie protestuja, napiecie rosnie, to historyczne momenty Boliwii, cos Wielkiego czai sie za rogiem. Niestety moj hiszpanski nie pozwala konkretnie rozeznac sie w sytuacji, a polskie niezalezne media nie wnikaja w szczegoly (tak wazne przeciez dla tych wszystkich, ktorych spotykam kazdego dnia, rozmawiam, mijam na ulicy...)
Ponadto odnotowywuje sie coraz wiecej przypadkow swinskiej grypy. Dookola coraz wiecej ludzi ubiera biale maski, szczegolnie w miejscach turystycznych. To przeciez bialy gringo rozwozi wirusa...



Nikt z nas nie zapomni tak szybko tego miasta.........

środa, 1 lipca 2009

Czasami mi sie zdarza...


Jestesmy w malej wiosce indian Terabuco, gdzie co niedziele kolorowy market zapiera dech nie tylko w indianskich piersiach...
(Fot. Szymon Kochański)

Jedziemy do stolicy:)

Nadszedl Czas, by opuscic magiczne gory i wspaniala Czarownice... Wyciszylem sie wystarczajaco, by stawic czola nowym misjom i spiskom tego Pieknego swiata:)


Indianie na pytanie, co to za rodzaj alkoholu, odpowiadali zgodnie: alkohol:)

Szkola malowania

Okolo kilometra od mojej chatki mieszkala cudowna Czarownica...
Z pewnoscia najbardziej interesujaca kobieta jaka kiedykolwiek w zyciu spotkalem!
Sama zbudowala sobie swoja chatke. Jednopokojowa, okragla izba, czarny kot, ziola i mikstury. Na dole w wiosce nazywaja Ja "wiedzma"...






















Uslyszalem o Jej istnieniu juz pierszego dnia kiedy przybylem w to miejsce. Duzo o Niej mowia, bo to kobieta z innej planety. Mnie oczywiscie przyszlo do glowy, zeby poznac owa Czarownice. Pytalem, ale odpowiadali, ze tylko niektorzy moga przekroczyc prog jej domu, ze mieszka sama wysoko w gorach i ze ja spotkam, jesli ona bedzie chciala, zebym ja zobaczyl. Widocznie chciala...
To niesamowita kobieta. Kiedy z nia rozmawialem, dreszcze przechodzily po mnie niemal caly czas. Posiada potezna wiedze: Tzolkin, Astrologia, Tarot, Numerologia, chinski kalendarz, ratunku! Czulem sie przy Niej, jak niewyraznie nakreslona jednostka slabego swiatla...
Ona posiada potezna Moc. Nie bede tutaj o tym pisal. Wiem to, gdyz duzo czasu z Nia spedzalem. Mniej wiecej co drugi, trzeci wieczor gotowalismy razem, pilismy wino, przyrzadzalismy "mikstury" (niewiele z tego rozumialem), duzo sie smialismy i rozmawialismy. Jej takze brakowalo towarzystwa z zewnatrz, coz, zrozumiale, kiedy mieszka sie w srodku lasu tylko ze zwierzetami i ewentualnymi sasiadami. Jest to niezwykle mila czarujaca artystka, nieprzyzwoicie inteligentna, przesympatyczna babcinka, ktora jednym spojrzeniem moze cie zahipnotyzowac. Ona ma wladze. I maluje. Maluje pieknie. Wyzszy poziom sztuki, ktorej nigdy nie rozumialem. Raz w tygodniu prowadzi zajecia dla dzieci okolicznych hipisow... Och duzo by mowic....

To jeszcze grubo sprzed miesiąca...

(zaakceptowalo sie lokalne poczucie czasu)

Jedno z najpiekniejszych miejsc, w jakim przyszlo mi mieszkac... Tygodnie rozmyslan, medytacji, jednoczenia sie z nasza Matka Ziemia i Dziadkiem Czasem... Tesknota za bliskimi, odkrywanie siebie, mocowanie sie ze slabosciami, czysta radosc zycia... ach, Dusza sie Porusza!



Karczowanie buszu, tworzenie sciezek, melioracje, zbieranie owocow - wspaniala praca!
Kosztowalo mnie to wiele zdrowia, ale nie cofnalbym wskazowek zegara, nawet gdybym mial taka wladze...


Ktoregos dnia spadl piekny deszcz... i padalo tak nieustannie przez cztery dni:)