sobota, 21 kwietnia 2012

SKOK


Przygotowywałem się do skoku. Rozgrzałem kończyny, udeptałem trawę i rozejrzałem się wokoło. Obadałem czy kieszenie dalej pełne są miłości i wiary w ludzi, czy z plecaka nie wysypuje się czasem pozytywne myślenie. Strach pomyśleć gdyby pękł szew. Zrobiłaby się dziura bura i mnie struła...brrrr. (Swoja drogą ciekawe jest to, że tyle stworzeń na świecie ma puste kieszenie, a pełne portfele. U mnie jest dokładnie odwrotnie, bo noszę niemodne spodnie).


Przygotowywałem się do skoku. Sprawnym okiem oceniłem kierunek i kąt skoku. Podziękowałem Wyspie za wszystkie dobre i złe rzeczy, jakie się na niej przydarzyły, nabrałem powietrza w płuca, wody w usta i wiatru w żagle. Skoczyłem. Z Zawziętością pasikonika leciałem przez 3 godziny w słoneczku ponad chmurami. Na tej wysokości kawa kosztuje trzy euro.


Po drodze spotkałem Wiosnę. Sunęła powoli uśmiechając się sennie. Była wspaniała! Piękna tak ogromnie, aż puściły mi hamulce... Podskoczyłem do Niej, spojrzałem w urocze oczy i zanurzyłem się w Jej ustach. Całowaliśmy się namiętnie w rozkosznych chmurach, zawstydzone Słońce pokryło się buraczanym blaskiem. Baśniowo.
Potem pognałem naprzód, gdyż byłem szybszy niż senna Wiosna. Obiecałem zgotować Jej powitanie i pościelić łąkę.
Lądowanie obyło się bez problemu. Podróż zakończyłem na jakimś polu Balice koło Krakowa. Małymi skokami dotarłem do mojego lwa grzywiastego i jazda w Polskę! O kolejnych 10 projekcjach rozsianych po całym kraju dowiedzieć się można TUTAJ.


Ale co się działo ze mną przez te 5 miesięcy? Niełatwo to wyjaśnić. To był trudny czas. Nękały mnie lęki, smutki i jakieś nieokreślone psychozy. Słowem czułem się źle. Nie chciałem tym zarażać. Nie chciało mi się pisać, nic mi się nie chciało. Pragnąłem tylko zasnąć w cieple, nie myśleć. Gnałem na południe, aby uciec przed Zimą. Było zimno bardzo, grudzień i styczeń to nie są najlepsze miesiące do nocowania pod namiotem. Szczególnie kiedy człowiek czuje się paskudnie.



Postanowiłem jednak nie stresować się swoim własnym dołem. Pozwoliłem sobie być smutnym. Absolutnie wszystko wokół nas jest w ruchu, więc emocje, radości, depresje również przychodzą i odchodzą. Czasem złość na siebie, rozczarowanie, apatia i pretensje do świata, gniew i bezsilność miażdżyły mi umysł, ale pozwalałem sobie na to, nie starałem się być innym, niż byłem. A byłem wtedy malutki, bezsilny, zły i użalałem się nad sobą...


W tym chaosie wytworzyłem sobie drugiego JA, który obserwował mnie samego. Tylko obserwował, nie oceniał. Drugi JA był spokojny i po prostu patrzył sobie. Na te wszystkie moje emocje, na te wszystkie moje twarze, na te wszystkie moje maski. I teraz, po kilku miesiącach, widzę, że był to przełomowy ruch w moim życiu. Próbowałem obserwować się już wiele razy wcześniej, ale dopiero teraz drugie JA zatwardziale stoi przy mnie dzień i noc. I pomaga. Jest niezbędne. Teraz SIĘ widzi więcej i czyściej.
I jeszcze dużo innych rzeczy nauczyła mnie ta wyprawa. Poznamy je w moim kolejnych opowieściach. W końcu zostałem ministrantem na misji katolickiej w Bułgarii oraz okupowałem Ziemię Niczyją na Cyprze. Wkrótce.