piątek, 18 marca 2011

JAK MONTUJE SIĘ FILMY?



Przed powstaniem Wszechświata panował Chaos – głosi jedna z Teorii. I choć wcześniej wyobrazić sobie tego nie potrafiłem, tak teraz o Chaosie powiedzieć mogę już wiele. (Trwanie w Chaosie daje nawet pewne uwarunkowania).

Miałem być w Polsce tylko miesiąc. Tak wstępnie zakładałem. „Zmontuję film, zorganizuję premierę w jarocińskim kinie, wydam płytę i pojadę stopem do ciepłego kraju”. Czasu mało, do zrobienia wiele, a ja zacząłem od końca. Ustawiłem się z terminem premiery na 28 grudnia, w kinie „Echo”. Czyli miałem około 4 tygodni na powtórne przejrzenie materiałów nagranych w Ameryce Południowej (wiele, wiele godzin materiałów), wybór najlepszych scen, dobór odpowiedniej muzyki, przetłumaczenie dialogów, stworzenie animacji, dogranie narratora, edycję dźwięku, złożenie wszystkiego w całość (po raz pierwszy w profesjonalnym programie edycyjnym), konwertowanie do odpowiednich formatów, znalezienie sponsora, zaprojektowanie i wydrukowanie plakatów, rozwieszenie plakatów, wytłoczenie stu płyt DVD, zaprojektowanie i druk stu okładek na pudełka, zapakowanie wszystkiego w całość i ogarnięcie imprezy w kinie. Uff.


Odpowiedniej muzyki szukałem od ponad roku. Od znajomych artystów przez ogłoszenia w necie. Kiedy w lutym 2010 pracowałem jako ankieter OBOP-u, natknąłem się na innego ankietera Damiana Czajkę. W przerwie puścił mi z telefonu fragment swojego utworu i już wiedziałem, że to jest to. Na 3 tygodnie przed premierą przesłał mi kilka kawałków i oniemiałem. Damian jest autorem 70% muzyki „Sezonu na lwy”.
Choć pewne fragmenty filmu zostały przetłumaczone wcześniej, to jednak ważne sceny (Góra Srebra Potosi) dalej czekały na tłumaczenie. A moja tłumaczka milczała (milczący tłumacz).
Z wielkiej awersji do grzebienia, co jakiś Czas powstaje w mojej czuprynie dred o różnych kształtach i właśnie nadszedł czas go rozplatać. Zajęła się tym moja stara kumpela Magda Kocłajda. Nie wiedziałem, że Magda bawi się grafiką komputerową i przy rozplątywaniu dreda powstał plakat. Odwiedziłem redakcję zaprzyjaźnionej „Gazety Jarocińskiej” i objęli patronat medialny premiery (czyli że wydrukują plakaty).
Nocami edytowałem film. Powoli, chmurzaście z pasją. Czasem przez całą noc pochylałem się nad dwoma minutami sceny. Tłumaczka dalej się nie odzywała.  Szymon znalazł trochę Czasu i słał z Boliwii swoje zdjęcia w dużej rozdzielczości (zajęło to ponad dwadzieścia godzin). Karol Górski przeprowadzał ze mną wywiad dla „Gazety Jarocińskiej” i od razu pożyczyłem od niego dyktafon, aby dograć do filmu głos narratora. W tym samym Czasie zmontowałem około 10 filmików pt. „historie nieopowiedziane”, z czego ukazało się dotychczas siedem na moim blogu. Kiedy zacząłem wysyłać mejle do firm z krótką notką o sobie i zapytaniem o sponsoring wydania stu płyt DVD, nie minęło dużo Czasu (pół godziny), kiedy sponsor się odezwał. Spotkaliśmy się na kawie i ustaliliśmy szczegóły. Gość miał pieniądze i był żywo zainteresowany.
 
Montowanie pełną gębą, po piętnaście godzin na dobę. Tworzenie dawało mi silnego „kopa” pozytywnej energii. Choć bolały plecy i oczy (okulary zostały w Norwegii). Wszystko się działo czysto w duchu pasikonizmu – był termin premiery, był patron medialny, był sponsor, wisiały plakaty, pisali w gazecie, informowali w internecie, a filmu jeszcze nie było. W Czasie edycji poznałem możliwości nowego profesjonalnego programu – szok! A i utrudnienia, bo wersja programu angielska. Często nie zgadzały się formaty i to był największy koszmar przy montażu – tak się wydawało na tamten Czas, ale przyszło gorsze... WIRUS! Drugi komputer, ten z internetem, padł...! (Działałem na dwóch komputerach – laptopie i stacjonarnym z internetem). Jakiś paskudny, złośliwy wirus przyszedł, mrugnął okiem, i tak nafajdał, że maszyna już się nie chciała obudzić. O rany! Na tydzień przed premierą! Pędraki zarażone, ja ratowałem projekty! Zapasowych kopii nie było nigdzie! Dobrze, że jakiś Czas wcześniej kupiłem za ostatnie pieniądze duży dysk zewnętrzny. Przyszedł pocztą dzień przed wirusem. Zgrałem więc na niego „Lwa” i pobiegłem do lekarza. I mówię tu o Czasie Świąt Bożego Narodzenia. Plakaty rozwieszałem po drodze, a tłumacz milczał. Spałem codziennie krócej, aż zszedłem do czterech godzin snu na dobę.


W końcu tłumaczeniem scen z kopalni Potosi zajął się Szymon wraz ze swoją dziewczyną Boliwijką Gabichą Gemio. Tekst przybył z Boliwii w Czas wigilii. Z internetu korzystałem u kuzyna sąsiada. Biegałem do niego co chwilę i w końcu, widząc ten Chaos, został moim menadżerem. Moja rodzina wyjechała na święta, ja zostałem sam i dalej montowałem. Ostatnie sceny, sceny z Diabłem, edytowałem dokładnie w wigilię i pierwsze święto! Zamiast siedzieć przy rodzinnym stole, siedziałem z Tio sam na sam! Znalazłem jeszcze odrobinę Czasu na rozwieszenie wystawy moich zdjęć z podróży w holu kina „Echo”. A kiedy na chwilę wpadłem do kuzynki, aby skorzystać z internetu, jej synek Staś akurat zaczął chodzić. Już nie będę wspominał o rozterkach finansowych, emocjonalnych, o setkach telefonów i mejli oraz o grypie żołądkowej, która ścięła mnie z nóg na jeden dzień. Potem został już tylko Czas na zamknięcie całości filmu w jednym niedużym pliku o dobrej jakości oraz na płycie DVD. Nie udało mi się... Powstała co prawda wersja na płycie DVD, ale o słabszej jakości obrazu. Choć sponsor i tak przestał odbierać telefony. Ostatnia wersja filmu na premierę powstała w Czas - na godzinę przed seansem...





Taki właśnie panował Chaos tuż przed rozpoczęciem Wszechświata.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz