sobota, 18 października 2014

Opowieści o zwariowanym Meksyku - KULTURA czyli "Dokąd idziesz Gringo, chodź do nas!"

Kultura w Meksyku jest Proszę Państwa bardzo miła. Dla oka, dla ucha, dla duszy, ze smakiem, z rozmachem i skromnie i hucznie, wszystkiego po troszku, byle by tylko opadła ci szczęka. Ewentualnie żebyś się z sercem w gardle przykleił do sufitu. Z ponad 40 odwiedzonych przeze mnie krajów Meksyk bije wszystkie razem wzięte. Kultura jest tak przebogata, różnorodna, zaskakująca, nieprzewidywalna, barwna i radosna, że potrzeba by stu lat i stu takich jak ja, by to wszystko ogarnąć.

Mamy proszę Państwa pozostałości starożytnych cywilizacji sprzed pięciu tysięcy lat (!), mamy Azteków i ich imponujące miasta, mamy Piramidy Majów - genialnych matematyków, z najbardziej dokładnym Kalendarzem na świecie, mamy dziesiątki różnorakich plemion indiańskich ze swą kulturą, swymi tradycjami i wierzeniami, żyjącymi do dziś; mamy setki języków i ich odmian, setki niepowtarzalnych strojów regionalnych, mamy najbardziej odjazdową na świecie wersję chrześcijaństwa, wymieszaną z wierzeniami indiańskimi, mamy 20 milionową stolicę z drapaczami chmur i największą ilością muzeów na świecie, mamy wioski w dżungli niemające prawie że kontaktu z cywilizacją, mamy niepowtarzalną kulturę ranchero, mamy "kulturę" macho, mamy wojny gangów, strzelaniny i porwania, i mamy chyba największą ilość na świecie eko-wiosek - żyjących w pokoju i harmonii. Muzyka, plastyka, rzeźby, obrazy, spektakle, koncerty, wydarzenia, obrzędy, rytuały, w tym kraju kultura po prostu zgniata na miazgę. Ale o tym opowiadają podobno jakieś inne strony internetowe.

Ja zapraszam na Meksyk oczami pasikonika czyli

ODCINEK 2 

KULTURA - "Dokąd idziesz Gringo, chodź do nas!".


- Do stu tysięcy diabłów!!! Powystrzelam wszystkich, no powystrzelam! - klął pasikonik, bezskutecznie próbując zasnąć trzecią noc z rzędu - ja nie wierzę w to co się tu dzieje... Jeszcze jedna eksplozja i wychodzę na zewnątrz!
Nie minął kwadrans i pasikonik już zakładał buty. Z uszu wydobywała mu się para z rozgrzanego gniewem wnętrza, na sznurówkach zrobił się pęk i jak na złość nie chciał się rozwiązać. "Czasami tak diabeł ogonem zapętli, żeby człowieka sprowokować" - mawiał Ojciec Roman z parafii w Bułgarii. "Święta prawda" - klął pod nosem pasikonik i wyszedł na zewnątrz w papciach.


Mimo że było już grubo po północy, na ulicach tłumy. Kolorowe jarmarki, roześmiane twarze, plastikowe kubki z piwem w dłoniach, biegające dzieciaki, fajerwerki, bardzo głośna muzyka dobiegająca z kilku źródeł (które jakby rywalizowały ze sobą, które da najwięcej czadu), mieszające się zapachy potu, pizzy, perfum, alkoholu, smażonego mięsa i kto wie, czego jeszcze, i to wszystko w odcieniach wielobarwnych świateł, migających, mrugających zalotnie lub kręcących się do szaleństwa. Święto Matki Boskiej Guadelupe. Jako że jest to najważniejsza osoba w Meksyku to i jej święto (12 grudnia) jest obchodzone najbardziej hucznie. (Więcej o Świętej Dziewicy w odcinku poświęconym religii). Mało tego. To dopiero był trzeci dzień fiesty, a podobno ma się skończyć dopiero za... miesiąc, 6 stycznia...


Pasikonik miał misję do wykonania, na którą trzeba było poświęcić co najmniej kilkanaście dni pracy przed komputerem. Wymagała jednak absolutnej koncentracji i poświęcenia pewnych rzeczy doczesnych. W ciągu dnia udawało się zrealizować przynajmniej 30% planu w tak ekstremalnych warunkach. Noc jednak domagała się odpoczynku...


Mieszkałem wtedy w dwupokojowym domku w połowie wysokich schodów do największego kościoła w San Cristobal. Kościoła Matki Boskiej Guadelupe. Przez wiele dni docierały tu pielgrzymki biegaczy i procesje ze wszystkich stron Meksyku. Czyli idąc do sklepu po śmietanę, mijasz kilkuosobowe zziajane grupki pielgrzymów, którzy być może po wielu dniach biegu, z wywieszonym językiem, ale z rozanieloną twarzą, docierają do miejsca swego przeznaczenia. I tak na okrągło, dzień i noc, przez wiele, wiele dni. Wiele kartoników ze śmietanką (albo czymś innym).


Rys. Jagoda

Mały pasikonik z trudem przeciskał się przez tłum zapachów i krzyków radości, potykając się o plastikowe śmieci i bluzgając pod nosem ze złości. "Zabawa zabawą, niechajże się bawią, ale żeby nie dać zmrużyć oka trzecią noc z rzędu?! To już złośliwość, a złośliwości nie lubię!" - myślał oburzony pasikonik. W końcu dotarł do swego miejsca przeznaczenia i zupełnie niezadowolony stanął naprzeciw budki ze świętym piwem.
- Tylko litrowe?! - zdumiał się.
- Tylko.
- A nie da się nalać pół kubeczka i zapłacić za pół?
- Nie da się.
- Dobra, niech już będzie.
Mały chrząszcz patrzył swymi zmęczonymi, sennymi oczami, jak złocisty trunek leje się ze świętego kija do ogromnego litrowego kubka, myśląc już w zasadzie o niczym. Nagle "barman" zwinnym ruchem dolał do piwa jakiegoś czegoś, co nieodwracalnie zmieniło barwę trunku na bordowy, następnie złoczyńca na oczach swej zaskoczonej ofiary wysmarował brzeg kubka dookoła solą, wsadził limonkę i podał zdumionemu chrząszczowi kubek.
- 40 peso (10 zł) - oznajmił przez złote zęby barman.
- !!#!%^&;*!! - pasikonik zapłacił i odszedł smutny w dół ulicy.



To, co brutalny mężczyzna ze świętym uśmiechem podał do wypicia ofierze nazywa się Michelada. Typowy trunek podczas każdej meksykańskiej ulicznej imprezy. Do piwa wlewa się jakąś mieszankę, która w swym składzie może mieć Bóg wie co, nawet Maggy, ale przede wszystkim musi być ostre i cierpkie. Meksykanie ubóstwiają piwo podane w ten sposób i często urozmaicają skład Michelady. Wiele przyjezdnych turystów również fascynuje się tym smakiem, ale nie każdy. Na szarym końcu smakoszy znajduje się smutny, niewyspany pasikonik, który po 2 łykach oddaje swe "zasłużone" piwo znajomemu sprzedawcy biżuterii, dzięki czemu zdobywa jego szacunek i dozgonną przyjaźń.


Pasikonik nie śpi już trzeci dzień i noc, nie dlatego, że zabawa trwa. Nie dlatego, że muzyka ryczy ze wszystkich stron. Nie dlatego, że lasery wpadają przez okno rozświetlając błogą ciemność. Jak wszyscy sąsiedzi kościoła Matki Boskiej Guadelupe, tak i pasikonik nie śpi trzecią noc, gdyż mniej więcej raz na pół godziny dochodzi do... eksplozji. Eksplozji tak potężnej, że człowiek naprawdę przykleja się do sufitu. Eksplozji tak nagłej i niepodziewanej, że serce staje w gardle, szklanka wymyka się z ręki, a z ust, przez zaciśnięte zęby wyrywa się niekontrolowane: "O Jezu!!!". Te eksplozje to bardzo ciężkie fajerwerki, które wybuchając tuż obok twego domu, powodują taki wstrząs, że obrazki spadają ze ścian. Akurat ja w domu nie miałem obrazków, ale razu pewnego upadło mi na podłogę... poroże! Mało tego, rakiety wybuchają w powietrzu, ale ciężkie łuski spadają z powrotem na ziemię, zabijając co roku w grudniu kilkanaście osób... Na szczęście śmiercionośne pociski spadły tylko trzy razy na mój blaszany dach, ale za to na dach sąsiada, tuż obok, już kilkanaście razy. (Dzień wcześniej w mieście w środku dnia spadła metr ode mnie jeszcze płonąca kometa!).
Nie wiem, nie rozumiem, mam mnóstwo sprzecznych teorii na ten temat, w każdym razie, nie jest to przyjemne, jeśli eksplozje trwają 3 dni bez przerwy... Piątego dnia pasikonik nie wytrzymał...



Piąta albo szósta rano, pasikonik znów przyklejony do sufitu. Odkleja się, zakłada buty i idzie. Prosto do paszczy lwa. Już trochę świta, tłum znikł, na schodach do kościoła stoi rycerz Pani Guadelupe, a przed sobą ma swoje działo - sprytnie zespawana metalowa konstrukcja, do wyrzutni aż siedmiu na raz ciężkich ładunków wybuchowych. Żołnierz Matki Boskiej - sam kościelny (który zresztą sprzedaje bimber na lewo) - wygląda imponująco - niski, gruby, w podartym swetrze, dresie i laczkach.
- Panie! Co Pan?! Dlaczego wali Pan z działa o tej godzinie?! W dzień okej, ale całą noc?! I to piątą z rzędu?! Spać nie można! Nikt tu w okolicy nie śpi od tygodnia!
- No właśnie o to chodzi - odpowiada spokojnie kościelny i uśmiecha się, ukazując brak przednich zębów. Jego pełna dobroci twarz i ciepłe, kochające oczy natychmiast rozbrajają pasikonika, a szczerość i prostota tej odpowiedzi, nadaje nowy sens w jego życiu. Spodziewał się jakiejś niewytłumaczalnej tradycji, absurdalnego prawa kościelnego lub pełnego mistycyzmu dopełniania chrześcijańskich obietnic... Nie. Po prostu mamy nie spać:)


(Wszystkie fotografie publikowane  do tej pory wykonali - Oleg Anatolievich Myasoedov i Elena Korykhalova)

90% Meksykanów deklaruje się jako katolicy. Wiadomo powszechnie, iż jest to wpływ niebezpiecznej cywilizacji zachodu, która pod papieską flagą 500 lat temu przeprowadzała krwawe krucjaty i ogniem, gwałtem i mieczem "chrystianizowała" Indian, i która zostawiwszy przy życiu zaledwie 4% rdzennych mieszkańców, pod groźbą śmierci nakazała się im nawrócić na "wiarę chrześcijańską". Wg mnie było to najstraszniejsze i największe w historii ludzkości ludobójstwo. (Więcej znanych-nieznanych faktów o masakrze amerykańskich Indian w odcinku HISTORIA).
I te 4 % przerażonych Indian, trzymanych w niewoli, zmuszanych do niewolniczej pracy w morderczych warunkach (mimo przyjęcia chrztu), rozrosło się w dzisiejsze 30% mieszkańców Meksyku (pozostali to Metysi - 60% i europejczycy - 9%.). Te 4% rdzennych mieszkańców przez 500 lat przechowało w swych opowieściach, w swych domostwach, w swych rodzinach resztkę ze zniszczonej w większości kultury: rytuały i wierzenia, obrazy i rzeźby, muzykę, instrumenty i tańce swych przodków, i to wszystko odżywa teraz na nowo.


Jednym z zachowanych rytuałów jest ceremonia Temazcal. Przepiękna kuracja i oczyszczenie z brudów nie tylko ciała, ale i duszy. Temazcal pochodzi od Lakotów z Ameryki Północnej, ale z biegiem lat, jej sława o cudotwórczych właściwościach obiegła niemal wszystkie grupy Indian w Ameryce Centralnej - Azteków, Majów, Tolteków, Olmeków, Totonaków i innych.





Do ceremonii należy przygotować się wcześniej. Tego samego dnia nie jeść mięsa, ani żadnych ciężkostrawnych rzeczy, a najlepiej same owoce. Mistrzowie rozpalają wcześniej wielki ogień i przez wiele godzin rozgrzewają w nim duże kamienie pochodzenia wulkanicznego. Kiedy kamienie są gotowe, wzywa się uczestników, dając sygnał przez "caracol" - wielkie muszle, których dźwięk przypomina nasze myśliwskie rogi. Dźwięk donośny, mistyczny, lekko zatrważający...






Gdy już zbiorą się wszyscy, oddaje się hołd w sześciu kierunkach świata, a przy każdym kierunku powtarza się modlitwę. Potem wszyscy się rozbierają. Uczestnicy ceremonii mieszają się w taki sposób, by w miarę możliwości każda kobieta była otoczona przez dwóch mężczyzn, a każdy mężczyzna przez dwie kobiety (dla zachowania równowagi) i przy uprzednim oczyszczeniem kadzidłem "copal" (oczyszczenie aury ze zbędnych, przyssanych do niej nieharmonijnych bytów zewnętrznych) pojedynczo wchodzi się do "brzucha Matki Ziemi", czyli kamiennego szałasu.


Temazcal to nic innego jak prawdziwe spotkanie z jądrem Ziemi, piekielnie gorącą macicą Matki Natury. W czasie ceremonii jednasz się z Nią, a także z innymi Świętymi Elementami jak wodą, ziemią, wiatrem... Na nowo odkrywasz, iż jesteś Jej częścią i że sam do Niej należysz. Rodzisz się na nowo, tym razem jednak wychodzi się z brzucha Pachamamy. Nic już nie jest takie samo...


Kiedy wszyscy uczestnicy siedzą już w okręgu w kamiennym szałasie, ostatni wchodzi szaman, mistrz ceremonii.


Pomocnicy podrzucają pierwszy wielki rozżarzony kamień do środka. Kurtyna zapada i nastaje zupełna ciemność. Szaman polewa kamień wodą z ziołami i zaczyna grać na rytualnym bębnie i śpiewać pradawne pieśni przodków. Zaczyna się robić gorąco... Zapach ziół i kadzideł jest tak intensywny, że przenika na wskroś.


Za chwilę pomocnicy dorzucają kolejny rozżarzony Kamień i robi się już kompletnie parno... Bęben, śpiew azteckich pieśni, zioła, ciemność - Szaman powoli wprowadza wszystkich w trans. Potem dochodzą kolejne Kamienie i później jeszcze więcej Kamieni. Ogarnia Cię strach... Zaczynają się wizje... Ogień pali skórę, szaman śpiewa coraz donioślej. Mózg płonie, myśli, dusza, wszystko, czujesz, że płoniesz cały, dusisz się, błagasz o jeden łyk powietrza, chcesz wyjść, bęben wali, ale nie wiesz skąd i gdzie, pozostaje być, ale każda sekunda to wieczność, płoniesz, bęben wali, czujesz zwęglone ciała, nic już nie ma znaczenia, płoniesz, chcesz krzyczeć, ale nie ma tchu, serce nie wytrzymuje, pęka, czaszka pęka też, świat pęka, wszystko pęka, jęczysz i... umierasz... kurtyna się podnosi, docierają pierwsze skromniutkie kłębki powietrza, łykane łapczywie przez wszystkich otumanionych. Trzeba wychodzić naokoło. Kamienie - Wulkany będące na środku obchodzi się tylko z lewej do prawej, więc czekasz, patrzysz jak powoli wychodzą inni, aż w końcu Twoja kolej, obchodzisz Kamienie na czworakach (szałas jest niski), wychodzisz na zewnątrz, nie myślisz jeszcze, tarzasz się, czerpiesz garściami powietrze, a inni leją Cię lodowatą wodą i zaczynasz krzyczeć jak dziecko... Leżysz na plecach, a nad Tobą rozpościera się obfita Droga Mleczna i tysiące gwiazd... Urodziłeś się właśnie ponownie.


1 komentarz: