sobota, 12 lutego 2011

Z niejednego pieca chleb je je je

Tak, to prawda. Zostałem piekarzem i codziennie wczesnym rankiem wypiekam ciasteczka, bułeczki i chlebek. Pracownicy z piekarni nie wiedzą kim jestem, dlatego zapewne wydaję im się dziwny... Bardzo rzadko przecież uczestniczę w "zwyczajnym" życiu. Nie przywykłem do przebywania z ludźmi, z którymi nie mam ochoty przebywać, ani do pracy w nadwiślańskim kraju...
Przygniatająca betonowa dżungla, szarość ulic i twarzy, wymęczeni problemami ludzie, hałas, spaliny i zimno - nie sprzyjają pogodzie ducha. W szczególności te smutne Twarze, pełne frustracji, żalu i gniewu. Jakby dane im było w jednej chwili ujrzeć całą podłość świata i nigdy nie umiały tego zapomnieć. Zmartwione twarze jakby myślały tylko o tym, żeby nie wydarzyło się nic gorszego. Wszechobecna małość, wstyd, przygarbienie, oczy wbite w chodniki pełne psich kup. Głowy do góry podnoszą dresiarze w bramach, "ponad Śląskiem tylko niebo". Tydzień temu złamali nos małej blondynce pod sklepem, mojej koleżance z pracy. Ludzie z piekarni są wkurzeni, zrzędzą i biadolą. Będą mieli przecież więcej roboty.

 A jednak Wrocław to jedno z najciekawszych miast Polski. I najcieplejsze. Zasypane koncertami, jest z czego wybierać! Pełno wielorakich warsztatów, kursów, tańców, wygibasów, projektów, wydarzeń, akcji i reakcji! Mnóstwo studentów panoszy się po knajpach, a i imprez dobrych nie brakuje.
Tyle że ani ja, ani Stokrotka, na imprezy nie chodzimy (nastał Czas Odpoczynku od hulanek), na kursy nie uczęszczamy (brak gotówki), Kasia tańczy na Warsztatach Ciszy, a Misiek kończy projekt "Sezonu na lwy". Za drzwiami naszego mieszkania znajdujemy ukojenie... Przede wszystkim odpoczynek od świata i chaosu. Oboje odnajdujemy się teraz w poszukiwaniach Harmonii, wędrujemy do źródeł... Zaleciało banałem, bo i słowa bywają ubogie. Tak, zapadliśmy w towarzyski sen zimowy, by naładować baterie przed Wyprawą w Nieznane. Po 2 zimnych miesiącach w malutkim namiocie w Norwegii i 5 tygodniach spędzonych w małej Mazdzie w Szwajcarii, nareszcie mamy wielki pokój z wielkim łóżkiem we Wrocławiu! Prawdziwym łóżkiem, nie materacem! Mamy piec kaflowy i drewno, kuchenkę na gaz, warzywa, zioła i przyprawy.

 
Mieszkamy z dwoma Hiszpanami w wysoko sufitowej kamienicy, w labiryncie pięknych, starych kamienic, która każdego dnia odsłania nam swoją różnorodność. W sąsiedztwie mieści się piekarnia z tradycyjnie wypiekanym chlebem, bez spulchniaczy i ulepszaczy (nie to, co ja wypiekam), maleńki, pachnący warzywniak z miłą babcią, a i jajeczka ze wsi kupić można, bez żadnych kodów na skorupce, przepyszne naprawdę lubię te jajka.

2 komentarze:

  1. Pięknie napisane. Za dużo po tym poście mam do napisania jak na komentarz. Więc napiszę tylko jedno: tak bardzo, bardzo ucieszył mnie Twój zachwyt nad jedzonkiem (dobrym, zdrowym). Kilka miesięcy temu udało mi się kupić cudną organiczną marchewkę (kolor, zapach, smak... rozczulałam się jak dziecko:) Teraz kupuję ją co niedziele dalej się zachwycając- bardziej po cichu wewnątrz siebie- bo nawet sprzedawca nie rozumie o co mi chodzi:) Ps. No i Twój post pokazał mi, że można tak publicznie o tym mówić- bo znajdzie się ktoś kto zrozumie:)
    Ps. Rozkoszujcie się ze Stokrotką tym czego "banalne" słowa wyrazić nie mogą.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja chę poznać gdzie to ten mięsny - długo szukałam i nie znalazłam :)
    a z Twoją Kasią to na warsztaty Ciszy uszczęszczam tak się przykładowo składa :)

    OdpowiedzUsuń