Tak, to prawda. Zostałem piekarzem i codziennie wczesnym rankiem wypiekam ciasteczka, bułeczki i chlebek. Pracownicy z piekarni nie wiedzą kim jestem, dlatego zapewne wydaję im się dziwny... Bardzo rzadko przecież uczestniczę w "zwyczajnym" życiu. Nie przywykłem do przebywania z ludźmi, z którymi nie mam ochoty przebywać, ani do pracy w nadwiślańskim kraju...
Przygniatająca betonowa dżungla, szarość ulic i twarzy, wymęczeni problemami ludzie, hałas, spaliny i zimno - nie sprzyjają pogodzie ducha. W szczególności te smutne Twarze, pełne frustracji, żalu i gniewu. Jakby dane im było w jednej chwili ujrzeć całą podłość świata i nigdy nie umiały tego zapomnieć. Zmartwione twarze jakby myślały tylko o tym, żeby nie wydarzyło się nic gorszego. Wszechobecna małość, wstyd, przygarbienie, oczy wbite w chodniki pełne psich kup. Głowy do góry podnoszą dresiarze w bramach, "ponad Śląskiem tylko niebo". Tydzień temu złamali nos małej blondynce pod sklepem, mojej koleżance z pracy. Ludzie z piekarni są wkurzeni, zrzędzą i biadolą. Będą mieli przecież więcej roboty.
A jednak Wrocław to jedno z najciekawszych miast Polski. I najcieplejsze. Zasypane koncertami, jest z czego wybierać! Pełno wielorakich warsztatów, kursów, tańców, wygibasów, projektów, wydarzeń, akcji i reakcji! Mnóstwo studentów panoszy się po knajpach, a i imprez dobrych nie brakuje.
Tyle że ani ja, ani Stokrotka, na imprezy nie chodzimy (nastał Czas Odpoczynku od hulanek), na kursy nie uczęszczamy (brak gotówki), Kasia tańczy na Warsztatach Ciszy, a Misiek kończy projekt "Sezonu na lwy". Za drzwiami naszego mieszkania znajdujemy ukojenie... Przede wszystkim odpoczynek od świata i chaosu. Oboje odnajdujemy się teraz w poszukiwaniach Harmonii, wędrujemy do źródeł... Zaleciało banałem, bo i słowa bywają ubogie. Tak, zapadliśmy w towarzyski sen zimowy, by naładować baterie przed Wyprawą w Nieznane. Po 2 zimnych miesiącach w malutkim namiocie w Norwegii i 5 tygodniach spędzonych w małej Mazdzie w Szwajcarii, nareszcie mamy wielki pokój z wielkim łóżkiem we Wrocławiu! Prawdziwym łóżkiem, nie materacem! Mamy piec kaflowy i drewno, kuchenkę na gaz, warzywa, zioła i przyprawy.
Mieszkamy z dwoma Hiszpanami w wysoko sufitowej kamienicy, w labiryncie pięknych, starych kamienic, która każdego dnia odsłania nam swoją różnorodność. W sąsiedztwie mieści się piekarnia z tradycyjnie wypiekanym chlebem, bez spulchniaczy i ulepszaczy (nie to, co ja wypiekam), maleńki, pachnący warzywniak z miłą babcią, a i jajeczka ze wsi kupić można, bez żadnych kodów na skorupce, przepyszne naprawdę lubię te jajka.
Pięknie napisane. Za dużo po tym poście mam do napisania jak na komentarz. Więc napiszę tylko jedno: tak bardzo, bardzo ucieszył mnie Twój zachwyt nad jedzonkiem (dobrym, zdrowym). Kilka miesięcy temu udało mi się kupić cudną organiczną marchewkę (kolor, zapach, smak... rozczulałam się jak dziecko:) Teraz kupuję ją co niedziele dalej się zachwycając- bardziej po cichu wewnątrz siebie- bo nawet sprzedawca nie rozumie o co mi chodzi:) Ps. No i Twój post pokazał mi, że można tak publicznie o tym mówić- bo znajdzie się ktoś kto zrozumie:)
OdpowiedzUsuńPs. Rozkoszujcie się ze Stokrotką tym czego "banalne" słowa wyrazić nie mogą.
a ja chę poznać gdzie to ten mięsny - długo szukałam i nie znalazłam :)
OdpowiedzUsuńa z Twoją Kasią to na warsztaty Ciszy uszczęszczam tak się przykładowo składa :)