Otóż na lotnisku w Cancun przyjęli mnie uroczyście. Czekał na
mnie premier, minister spraw zagranicznych, cała rzesza arcybiskupów
oraz orkiestra dęta. Dzieci wręczyły mi kwiaty. Oddałem cześć
meksykańskiemu Słońcu, a następnie zawieźli mnie na spotkanie z
prezydentem. Ten wysłuchał, co mam do powiedzenia o życiu na
naszej planecie i skinął głową do jednego z doradców. Ubrali
mnie, oczadziali kadzidłem i wstawili do kościelnego muzeum. Uznali
bowiem, że Świętej Prowokacji należy się błogosławieństwo.
Nieee, w rzeczywistości było troszkę
inaczej... Otóż projekt dotyczy owianego tajemnicą pewnego
Kościoła w Chamula. Wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym, więc
puki projekt nie zostanie skończony, światła dziennego nie ujrzy.
Tymczasem Saintasina – siostra w duchowym wzniesieniu –
potrzebowała zdjęcie świętego. Właściwie kilka zdjęć kilku
świętych. Rozmowy o sesji pojawiały się w naszym domu od kilku
dni, aż któregoś wieczoru, spontanicznie pasikonik i Kuzyn poszli
na pierwszy ogień.
Tak pokrótce wyjaśnię okoliczności.
Razem z moim Kuzynem wylądowaliśmy w Meksyku jeszcze w grudniu 2012
roku. Przebyliśmy około 800km autostopem, przeżyliśmy „koniec
świata” 21ego grudnia, wdrapaliśmy się na jedną z najwyższych
piramid Majów w środku dżungli, a od jakiegoś czasu razem z dwoma
pięknymi artystkami wynajmujemy piękny, duży dom na wzgórzu
pewnego kolorowego miasteczka w górach. Ale o tym później.
Przygotowania trwały. Ja miałem
zostać Świętym Franciszkiem.
- Hej Kuzyn! - zawołał do mnie Kuzyn
– Zostaniesz Świętym jeszcze przed trzydziestką!!! Następnego
dnia bowiem, pierwszego lutego, wypadały moje trzydzieste urodziny.
Miałem już
się nie ruszać i nie otwierać oczu. Pomyślałem sobie –
Wspaniale! Zostawię moim przyjaciołom ciało, a sam odpłynę w
medytację. Jeszcze nigdy nie medytowałem w takich okolicznościach
– dziewczyny biegają dookoła mnie, dekorują, przypinają na
szpilki kolorowe szaty i wstążki, malują mi powieki, dyskutują,
śmieją się, wsadzają dziwne rzeczy w dłonie i robią zdjęcia.
A ja... coraz dalej i głębiej
oddawałem się Ciszy. Poprosiłem Świętego Franciszka o przybycie
i Połączenie. Mój oddech uspokoił się. Odgłosy rozgardiaszu
oddalały się coraz bardziej, a ja pozwoliłem sobie na jeszcze
większe odprężenie.
Poczułem Światło i Ciepło. Tak,
Święty Franciszek naprawdę do mnie przybył. Otulił mnie ogromną
Miłością i zabrał w złoto-świetlistą podróż. Tylko Ci,
którzy doświadczyli podobnych Połączeń wiedzą, co to za
przeżycie. Doświadczałem tego już wcześniej, ale nigdy tak
porażająco mocno! Doprawdy, zupełnie odleciałem.
Poprosiłem Franciszka o połączenie z
mrówkami poprzez Niego. Nigdy nie miałem dobrego kontaktu z
mrówkami. Bałem się ich. Wielokrotnie skrzywdziłem je poprzez
swój lęk. I potem atakowały mnie i gryzły, często tylko mnie
jednego w towarzystwie innych ludzi. Przez to bałem się ich jeszcze
bardziej. Zaledwie w ostatniego miesiąca zaatakowały mnie
kilkakrotnie. Mrówki mają ogromną Moc. Kiedy tysiące insektów z
jednego szczepu skumuluje Energię przeciwko jakiemuś stworzeniu,
wydarzają się koszmarne rzeczy. W Boliwii prawie straciłem palec
serdeczny, gdyż wsadziłem w ognisko nieodpowiedni kij. Kiedy pali
się ich dom, mrówki gromadzą się na drugim końcu gałęzi,
tworząc kulę, przypominającą jeżozwierza i sprowadzają na swego
oprawcę nieszczęście. Wtedy spadło na mnie kalectwo dłoni. Mając
odpowiednią świadomość i Moc, można temu zaradzić, ale będąc
w Boliwii, jeszcze tego nie wiedziałem.
Dla Świętego nic trudnego. Ujrzałem
niezliczone hordy mrówek, setki bilionów całej planety Ziemia,
wszystkich rodzajów, gatunków i kolorów i zacząłem z nimi
rozmawiać. Jednaliśmy się, a Święty Franciszek trochę się
podśmiechiwał, tak jakoś przyjemnie. Przeprosiłem mrówki za
siebie i wybaczyłem im, a one przeprosiły za siebie i wybaczyły
mi. Były wśród nich takie gatunki, których nigdy wcześniej nie widziałem! Rozmawiałem z Wielką Królową Mrówek. Była poważna i wzięła mnie w małą podróż, pokazując mi ogromne królestwa, na różnych planetach. Nie sposób tego opisać... A Święty Franciszek dalej delikatnie się uśmiechał.
Poczułem, że czas wracać.
Podziękowałem Franciszkowi i z pełnym z siebie zadowoleniem powoli
wybudzałem się z medytacji. Była tak głęboka, że dopiero po
chwili przypomniałem sobie, gdzie jestem i co się dzieje. Nie
otwierałem jeszcze oczu, ale dotarło do mnie, że w pokoju zrobiło się pusto, a i odgłosy jakoś ucichły. Moje ciało było zdrętwiałe
od bezruchu. Ile godzin to trwało? - pomyślałem. A kiedy wreszcie
podniosłem powieki, czterech moich przyjaciół tylko na to czekało!
"STO LAT, STO LAT!" - zaśpiewali, zaczęli przede mną tańczyć i wręczyli
mi zapalony krzyż i kawałek tortu!!! Patrzyłem na nich i nie
mogłem uwierzyć, że to jest prawda! Jeden z najdzikszych powrotów do rzeczywistości! :))) Nie mogłem się ruszyć, nie
potrafiłem nic powiedzieć, czułem jak szczęście wypełnia mnie po
brzegi, i wzruszenie, i radość, i Miłość, i TAAAKAA wdzięczność kosmiczna!!
I tak zostałem Świętym jeszcze przed
trzydziestką:)
Kuzyńska Świętobliwość rozczuliła
mnie do reszty. Ledwie doszedłem do siebie po spotkaniu Świętego Franciszka, a już stałem z drugiej
strony odsłony i spoglądałem na Świętego Kuzyna. Naprawdę powiadam Wam - wszyscy święci!
Tuż przed świtem nawiedziła nas Święta Jagoda...
... oraz Święta Saintasina...
Jak zawsze była, tak nie będzie puenty!
Czasem dobrze jest być Świętym!
Projekt artystyczny wykonały:
Jagoda Woźny - Naga Art Galery
Kat Hanula
Amen...
OdpowiedzUsuńPodziwiam Pana. MM
OdpowiedzUsuńwariat !
OdpowiedzUsuńOj, mam nadzieję, że któregoś dnia będziemy mieli okazję się na siebie natknąć..
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z zaśnieżonego dolnego śląska ;)
http://www.youtube.com/watch?v=2Wc5FTUZjTE Co na to Muminki?
OdpowiedzUsuń