Najsłynniejszy karnawał na świecie - trzeba go było doświadczyć!
(To nie retusz! Dosłownie zdjęcie Snopu Światła z Trzeciego Oka!)
Wyruszyliśmy z Ajshą do stolicy, Brasilii.
To młode miasto zbudowano w kształcie samolotu na bardzo rozległym terenie. Jest paskudnie brzydkie, wieżowce dosłownie straszą, a odległości przerażają.
Na szczęście klimat każdego miasta tworzą zazwyczaj ludzie, a serca Brazylijczyków ze stolicy promieniują gościnnością, otwartością i radością.
Karnawał okazał się być takim, jakiego sobie (nie) wyobrażaliśmy, ale zaskoczyło nas kilka rzeczy. Przede wszystkim smutek i głęboka samotność, kryjąca się pod uśmiechniętymi twarzami. Pijany, tańczący tłum raczej nie wykrzykiwał swych radości ku chwale istnienia, wyglądało to bardziej na "uśmierzanie" wewnętrznego cierpienia.
Kontrast był ogromny. Widoczny gołym okiem. Z jednej strony Ci, o których piszę tutaj [ KLIK ], z drugiej mrowie ludzi, żyjący na co dzień w gęstwinie problemów, kłamstw i masek, zagłuszający swe cierpienie chwilowym (mniej więcej tygodniowym) upojeniem, nie do końca prawdziwą radością i iluzorycznym szczęściem. Widziałem to dobrze, gdyż jednym z nich byłem ja.
Oczywiście, że nie wszyscy. oczywiście, że wiele roztańczonych, bawiących się osób naprawdę szczerze radowała się chwilą tą, jak i każdą inną w swym życiu. Oczywiście, że spotkaliśmy ludzi, żyjących w zgodzie ze swym sercem. Nie mniej jednak cały pijany tłum uderzył nas takim właśnie wrażeniem. Uderzył nas cierpieniem, smutkiem i samotnością pod iluzją rozgrzanych tańcem ciał.
[Bajerka musi być:)]
W każdym razie staraliśmy się z Aishą bawić jak najlepiej.
Jako że istniejemy w świecie polaryzacji z drugiej strony miasta odbywał się ANTY-KARNAWAŁ.
Alternatywa Brazylijska, ludzie starsi i bardziej "poważni" - o ile można tak powiedzieć. Zrozumiani i niezrozumiani artyści, stowarzyszenia pozarządowe, aktywiści, mistrzowie chwili obecnej.
Brazylijczycy z obu karnawałów są bardzo mili, gościnni i pomocni we wszystkim. Jedną z najfajniejszych rzeczy jest sam autostop w stolicy.
Najpierw wizualizowaliśmy sobie z Aishą, co chcielibyśmy przeżyć i w którą część miasta pojechać, a następnie po prostu wychodziliśmy na jakąś główną ulicę i łapaliśmy stopa w środku miasta. Nigdy to nie trwało długo, by osiągnąć, co chcieliśmy, a częściej Wszechświat dawał nam jeszcze więcej!
Weseli Latynosi, którzy nas brali, często oferowali nam wiele różnych atrakcji, z czego sam nocleg nie był tu najważniejszy. Przez siedem dni spędzonych w stolicy, jak tramwajami poruszaliśmy się autostopem po tym mieście, a każdą noc (lub ranek lub popołudnie) spaliśmy w różnych mieszkaniach. Szybko stworzyła się cała siatka znajomych, historii i dramatów (jak to bywa), choć przybywając do Brasilii, nie znaliśmy nikogo.
Ale i tak najlepszy z tego wszystkiego jest...
...Kuzyn! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz